The Walk of the NoOne

Skrzyżowanie

Spotkali się na skrzyżowaniu. Ledwie sobie skinęli głową. Nigdy wcześniej jej nie widział. A ona jego chyba też nie.

Wrócił do swoich myśli. Był już zmęczony i starał się nie słyszeć hałasu wokół — ludzi idących w tym samym kierunku, do wioski, podczas gdy powoli zapadał zmierzch.

Gdy zbliżali się do wioski, droga zaczęła się zwężać i nagle musieli iść bok w bok.

Idąc obok niej, zaczął odczuwać niepokój. Czuł się dziwnie. Wiedział, że to przez nią, lecz nie potrafił powiedzieć dlaczego. Próbował wyczuć wyraźniej treść tej energii, która do niego płynęła. Co chciała mu powiedzieć? Czy to ona wołała go cicho? Ale po co miałaby to robić? Ledwie go znała. Był zbyt otwarty na jej energię, bo był już zmęczony całym dniem? Nie miało to dla niego sensu…

To uczucie narastało — a on nie potrafił mu się oprzeć, a właściwie nawet nie chciał. Było zbyt silne, by je ignorować.

Słyszał ją wcześniej mówiącą w innym języku, więc zapytał ją w jej języku, czy ona mówi także jego. Nie chciał być nieuprzejmy — był tylko zmęczony swoimi wędrówkami, a słowa w jej mowie nie przychodziły mu płynnie na język. A jego akcent też brzmiał już zmęczony. Ona skinęła głową, jakby czekała, aż odpowie na jej ciche wołanie.

Zaproponował jej, że nie musi go tytułować obco, bo nie lubił formalności. Ale ona grzecznie odmówiła. Nie nalegał, zostawił jej, by mówiła po swojemu.

Nie rozmawiali długo. Mimo to odkryła przed nim swoje bóle, swoje wątpliwości, swoje lęki, a nawet niektóre swoje niedoskonałości.

Pomimo całego swojego bólu czuła się przy nim spokojna. Czuł jej pragnienie dzielenia się z nim swoimi ranami. Czuł, że mu ufa. Nie ukrywała się za żadną maską. Była po prostu… sobą… obok niego. Mimo że głęboko w sobie niosła swój ból… Mimo że ledwie się spotkali… Mimo że droga, którą dotąd dzielili, trwała ledwie kilka kroków…

Był zmieszany… a jednak energia, którą czuł, była bardzo kojąca… bardzo prawdziwa… i bardzo rzadka.

I… zaskakująco… czuł, jak w nim wzmacniała to, co dobre — czuł, jak to dobre w nim rosło, jakby jej światło, choć przytłumione, potęgowało jego własne. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej czuł coś podobnego. Był głęboko poruszony jej obecnością i jej cichym sposobem bycia. Silna, a jednocześnie krucha. Jakby z ufnością składała się w jego ramionach.

Ze wszystkim, czym się z nim podzieliła, przyjął ją taką, jaka była, z głębokim zainteresowaniem i zrozumieniem… Czcił ją taką, jaką była… czystą energią, którą mu ukazała.

Gdy dotarli do wioski, ich drogi się rozeszły. Ale on pozostał poruszony — siłą jej światła, choć zranionego, tym, jaką była, jej czystą energią.